niedziela, 22 września 2013

Garstka mysli...




Miniony tydzien byl dosyc dziwny. Mialam duzo roznych spraw na glowie a jednoczesnie
moglam sie wyspac "do syta". Pogoda byla szarobura i oczywiscie nie bylo mowy
o zadnych zdjeciach za to dzisiaj wylazlo slonce od samego rana a my siedzimy w domu.
Slubny mial jakies tam fromuly pierwsze (nigdy nie zrozumiem, jak to mozna ogladac) a ja
siedze i grzebie w moim zdjeciowym archiwum, zrobilam photoshopwo pare rzeczy.
No i czegos sie przy okazji nauczylam, Photoshop to rog bez dna, mozna bez konca
odkrywac nowe aspekty. Moje "materialy naukowe" na razie odlozone na polke, ale mam
nadzieje, ze juz wkrotce znajde jakis rytm dnia, ktory i na to pozwoli. Szkoda tylko, ze to
wszystko takie praco i czasochlonne, ale to przeciez wolny wybor wiec nie narzekam wiecej.

Powoli przygotowuje sie tez do wyjazdu do PL.
Mam nadzieje, ze pogoda bedzie umiarkowanie katastrofalna. Ja tam wrawdzie na zadne
spacery nie chodze, ale zawsze to przyjemniej dla ciala i ducha jak jest pogodnie.
Z rzeczy bardziej przyziemnych (przybrzuchowych???) mam nadzieje, ze beda jeszcze
knedle ze sliwkami... Uwielbiam je goraco!

Tak poza tym mam apetyt na nowosci, pod warunkiem, ze to beda dobre nowosci.
Jakis we mnie glod nauczenia sie czegos nowego, dowiedzenia nieznanego, oderwania sie troche
od wysiedzianego stolka. Sama sie dziwie, bo to prawie wiosenne zapedy :-)

Nadchodzacy tydzien bedzie dosc szczelnie wypelniony innymi zadaniami, ale ciesze sie, ze
moze uda mi sie zalatwic to, co bylo zaplanowane. To bylby krok do przodu.
No i nowe okulary mam odebrac, moje dotychczasowe byly troche klopotliwe.
Tym sposobem bede mogla patrzec przez nowe szkla na swiat i ludzi, moze i przy tej
okazji wypatrze cos ciekawego? Nie wiem, ale nigdy nic nie wiadomo....








niedziela, 15 września 2013

Jeszcze na przelaj...




Pogoda sie zmienila i od kilku juz dni mam nowe hobby - spanie.
Nie wiem, skad i po co, ale ciagnie mnie horyzontalnie.
Okazuje sie nagle, ze i na przelaj nie wszystko proste i szybkie....
Czeka mnie teraz pare spraw do zalatwienia i troche sie niepokoje
czy wszystko sie uda, czy wszystkiemu podolam.
Mam kilka nowych pomyslow, ale wieczne ziewanie troche utrudnia
myslenie, o realizacji nie wspomne. Moze kiedys, moze niedlugo...
Najwazniejsze, zeby nie spasc w dol, bo wtedy wygrzebywanie
kosztuje duzo czasu...
Jesien nigdy nie byla moja ulubiona pora roku, ale czasami zachwycalam
sie jej zlocistymi obliczami. Teraz lato minelo a to, co sie dzieje za oknem
to takie "nie wiadomo co". A tu zdjeciowe archiwum zaczyna powaznie
pustoszec, niedlugo nie bede miec nic do publikacji...
Moze jednak, juz niedlugo, swiat zrobi sie piekny i barwny???
Ziewam kolejny raz i po rzuceniem okiem na prognoze pogody na ten
tydzien widze jednak, ze bedzie mokro i zimno.
Na przelaj jest szybciej, ale nie oznacza calkiem szybko.  Szkoda...










niedziela, 8 września 2013

Na przełaj...





Jestem tu juz tyle lat, ze czasami lapie sie na tym, iz niektore okreslenia czy wypowiedzi
po polsku wydaja mi sie zabawne. Tak tez jest z dzisiejszym tytulem.
Sens tego tytulu nie jest wcale zabawny, skojarzyl mi sie po pierwsze z dzisiejszym
zdjeciem a niezaleznie od tego z roznymi przemysleniami.
Wydaje mi sie, ze czesto stoje przed dwoma roznymi szczytami i czasami trudno  mi sobie
wyobrazic jak mozna w ogole osiagnac te, nieosiagalne na pierwszy rzut oka, szczyty...
Okazuje sie jednak, ze czasami moze znalezc sie jakies nieoczekiwane rozwiazanie,
takie wlasnie na przelaj... I tym sposobem mozna, nieoczekiwanie a ku wielkiej radosci,
 mniejszym wysilkiem osiagnac oba szczyty....
Zawsze zaskoczona jestem takimi drogami "na skroty", bo nie mam zbyt dobrego wzroku,
bo nie wszystko widze, bo nie umiem wszystkiego zobaczyc.
Dlatego tez czesto popadam w panike i przestaje wierzyc we wlasne sily i mozliwosci.
Tymczasem okazuje sie, ze czesto nie jestem w stosunku do siebie obiektywna.
Jestem czasami swoim najbardziej zacietym wrogiem i to nie jest smieszne, bo w takich
momentach czuje sie sparalizowana, czasami nawet na bardzo dlugo.
A tu nagle, niewiadomo skad, pojawia sie promyk slonka i przecieram oczy w zdumieniu,
bo nagle zrobilo sie jasno...
To sa zaskakujace momenty, bliskie memu sercu z uwagi na ich sporadycznosc.
Swiat zaczyna wtedynnabierac w moich oczach rumiencow i nagle zaczynym miec aptetyt
na to, aby mimo wszystkich obaw popatrzec w strone drugiego szczytu, bo moze sie uda, bo moze ma to sens. A moze uda sie to nawet latwiej niz myslalam, na przelaj wlasnie...








sobota, 31 sierpnia 2013

Zielonosc duszy...




...pozwol zachowac mi Panie...











środa, 28 sierpnia 2013

Rozane pozdrowienia....




Cicho tu jakos... Wiem, sa ciekawsze blogi, ladniejsze zdjecia, ale smutno mi, jak widze, ze
malo tu kto zaglada.... Nie pozostaje mi nic innego jak przymknac okiennice i poczekac
na to, az ktos zapuka...








sobota, 24 sierpnia 2013

Male idylle...





Zmeczona sie czuje... I spiaca... Pogoda tez sie zmienila na jesienna... Koniec lata???
A mimo tego duzo we mnie swiatla, mam tez wyostrzone spojrzenie na male idylle dnia
codziennego. Lubie patrzec na drobiazgi, ktore rozweselaja oczy i serce..
Oto jedna z nich, niby niewiele a jednak wystarczajaco duzo, aby sie usmiechnac.
Pieknej niedzieli Wam zycze!










czwartek, 22 sierpnia 2013

Aktywnosci...




...mnie pochlaniaja, dlatego nie mam za duzo energii na pisanie.
Moze w weekend uda mi sie wiecej napisac. 
A jutro piatek... Zycze Wam przyjemnego zakonczenia tygodnia pracy!!!








poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Spokojnej nocy...





Dzisiaj mialam dzien pelen wrazen, jutro powinno ich byc jeszcze troche wiecej,
bo duzo sobie "na talerz nalozylam". Ale nie narzekam, wolny wybor :-)
Nie mam sily pisac a wiec ogranicze sie do zyczen spokojnej nocy, cichych i lagodnych snow
oraz dobrego dnia jutro!!!








niedziela, 18 sierpnia 2013

Wdziecznosc...





Ostatnio pomyslalam sobie, ze jestem za wiele rzeczy/zjawisk wdzieczna.
Bogu, losowi, ludziom... Odczuwam to bardzo pozytywnie i jakos rozswietla mnie
to uczucie od srodka. Staram sie okazac swoja wdziecznosc zawsze i to na tyle, na ile
najlepiej potrafie.
Jednoczesnie nie tyle czekam, zeby mnie byl ktos za cos wdzieczny w jakiejs formie, ile
chcialabym uslyszec echo... Takie slowne, zwyczajne i proste. To dla mnie cala nagroda.

A rozswietlona uczuciem wdziecznosci staram sie oddac z tego swiatla cos komus drugiemu...

Obserwujac zycie widze czesto, ze wdziecznosc ma krotkie nogi, ze sie potyka, ze czesto
nie dochodzi do celu, bo widac znudzila sie jej droga... Albo cel zostal zapomniany jeszcze
przed ruszeniem w droge. Zycie mojej mamy pokazuje wlasnie jak to zamiast wdziecznosci
mozna dostac pustke, obojetnosc, takie zwykle nic, nawet nie zapakowane w pozory.

Nie wiem, czy czyniac cos dobrego w ogole mozna czegokolwiek oczekiwac, ale mysle, ze
sa ludzie, ktorzy polykaja wszystko jak kaczka kluski...
Jakby sie nalezalo, tak normalnie...Tymczasem wydaje mi sie, ze nie wszystko jest oczywiste
i naturalne, ze nie wszystko nalezy sie jak psu miska.

Ludzie sa rozni, kazdy ma pewnie inne spojrzenie na temat, ja tylko sobie tak rozmyslam...
Co jest plynne, co daje sie uchwycic? Co jest w tym wszystkim twarde, co miekkie?
Co zostanie na dluzej, co przecieknie bezpowrotnie przez palce?
Czy wdziecznosc to cos, przynajmniej chwilami realnego, czy tez tak ulotnego, ze sie tego
w ogole nie dostrzega lub nie widzi i nie czuje? Nie wiem...

Jakby nie bylo moge mowic tylko sama za siebie a wiec napisze raz jeszcze. Ciesze sie, ze
czuje w sobie tak duzo wdziecznosci, bo to cos, co  rozswietla moja dusze i podnosi jej
temperature o kilka stopni.
A dzielic bede sie dalej, bo taka jest potrzeba mojego serca.









sobota, 17 sierpnia 2013

Na progu...




Dzisiaj przyjelam na siebie, na okreslony z grubsza czas, zobowiazanie, ktore postawi  na glowie
moj dotychczasowy porzadek rzeczy... Tak wiele sie za tym kryje, takie decyzje nie przychodza
tak sobie jak strzelenie palcami a jednoczesnie jest uczucie, ze tak trzeba, ze tak jest dobrze.
Nie kryje, ze mam tysiace obaw i przemyslen, ale gdyby wszystko bylo latwe i przewidywalne
to nie byloby w zyciu zadnych dylematow.

Wierze, ze to wlasciwa decyzja, mimo wszystkich strachow.








piątek, 16 sierpnia 2013

Zmiany, zmiany...




Ostatnio duzo pisze o zmianach.
Tak jest, w ostatnim okresie marzyly mi sie zmiany i cos mi sie wydaje, ze je zaczynam
telepatycznie przyciagac... Kroi sie cos nowego znowu, ale nie wiem jeszcze czy dojdzie
do skutku. Tak czy inaczej temat do przemyslen mam...
Dzisiaj nie mialam za duzo czasu na photoshopowe igraszki, ale profituje juz z tego, czego
sie ostatnio dowiedzialam. Fascynujace sa te wszystkie mozliwosci!!!
Zaluje bardzo, ze nie umiem fotografowac z pelnia technicznego rozeznania, ale wdzieczna
jestem, ze dla takich "fotograficznych asow" jak ja wymyslone zostaly cyfrowki.
Ale kto wie... Jak zaczne sie robic ambitna to moze i ja kiedys bede sciskac w garsci
aparat z lufa jak Rudy 102...???? Czasami widze takich "wyposazonych" i sama juz nie wiem
czy to jeszcze aparat czy tez juz jakas nieznana bron. To jednak odleglejsze przemyslenia..
Na razie pogrzebie w tym, co mnie interesuje a zmiany sie same pojawia :-))).
Ponizej zdjecie pomaranczowego drzewka, ktore mialo jednoczesnie owoce i kwiaty.
To mnie zawsze fascynowalo, stad tez zdjecie tego motywu, mimo tego, ze od tej strony
sa tylko paki i owoce. Pachnace kwiatki byly z drugiej strony.
Najwazniejsze w tym wszystkim jest to, ze jedno nie wyklucza drugiego i wszystko odbywa
sie w pelnej harmonii. To jest to, co najbardziej lubie!!!!









czwartek, 15 sierpnia 2013

Klasyczne HDR...




....powiedzial Vinniczek na moje opowiesci o tym, co dzisiaj robilam ze zdjeciami.
No to niech bedzie i tutaj jakis owoc mojej pracy :-)
Dla Ciebie Vinniczku, za Twoje duchowe wsparcie i na dobranoc, bo czas juz do lozka!!!










Przez okno...





Wczoraj mialam dluzsze posiedzenie ze specem od komputera. Bylo troche zniecierpliwienia
bo oczywiscie zawsze znajdzie sie cos, co plata figle.
Moj komputer za pare dni skonczy trzy latka. Spec powiedzial, ze rok zycia komputera to siedem
lat zycia dla samochodu. Czyli wyszlo na to, ze jezdze komputerowym zabytkiem, co mnie troche
zszokowalo, bo mistrz od razu mnie poinformowal z jakim wydatkiem powinnam sie w przyszlosci
liczyc. Powiedzial tez, ze w ten komputer juz inwestowac nie warto :-(.
No i tym sposobem ciesze sie, ze sesja przebiegla pomyslnie, bo skoro nie warto inwestowac to
i kazda interwencja speca to jednak inwestycja. Sprobuje obchodzic sie z nim jak z jajkiem i moze
nie bedzie nowych problemow. Nowa inwestycja (czyli nowy komputer) w tym roku juz niemozliwa
a zatem trzeba sie cieszyc stanem obecnym.

Zgromadzilam duza, duza ilosc "pomocy naukowych" na tematy photoshopwo-fotograficzne
i teraz czuje duzy zapal, zeby sie czegos pouczyc. Gdzies tam w glebi duszy siedza mi widoki
koszy z rzeczami do prasowania, ale... Moze i za prasowanie sie wezme? Trzeba mi skrzydel!

Ciekawa jestem nowych mozliwosci i mam wrazenie, ze stoje przed oknem za ktorym nowe obrazy
sie rozciagaja... Juz nawet pomyslalam, ze i zdjecia chce mi sie robic (po pol roku nierobienia)
i moj aparat chce lepiej rozumiec... I w ogole cos sie zmienilo...
Ale to dobrze, takie zmiany lubie :-)









wtorek, 13 sierpnia 2013

Schodami w gore, schodami w dol...





Przy kopiowani zdjec z wakacji z Vinniczkiem odkrylam, ze przez pierwsze pol roku
nie robilam zadnych zdjec!!!!!!!! Sama nie moglam uwierzyc, ale takie sa fakty.
No i w koncu przypomnialam sobie, ze moj "Duzy" (czyli ten z graficznymi programami
komputer) byl przez kilka miesiecy pograzony w glebokim snie.
Tak sie zlozylo, ze nie chcialo mi sie ani zdjec, ani zadnych innych kreatywnych zajec.
Vinniczek lamal rece i bolal goraco nad tym stanem (chociaz nie znosi moich
"przerobionych" zdjec) i ja wprawdzie przyjmowalam do wiadomosci te ubolewania, ale
mimo tego dlugie miesiace nic sie nie dzialo.
Jak juz pisalam ostatnio - tuz przed drugim wyjazdem poczulam nagle jakis impuls
i zaczelam interesowac sie nowymi dla mnie drogami. Oczywiscie trudno sie poruszac
w tym morzu informacji, ale jakos powolutku doczytalam sie roznych rzeczy.
A co jeszcze istotniejsze - poczulam tez wole Boza, aby zajac sie troche mozliwosciami
Photoshopa, ktory kryje w sobie ciagle tyle roznych tajemnic! Z duzym a pozytywnym
zaskoczeniem odkrylam rozne filmiki na fotograficzne tematy i teraz oczywiscie
staram sie cos z tego zatrzymac w glowie.
Czy beda jakies tego efekty - nie wiem, ale jedno jest pewne. Cos sie zaczelo dziac!!!
To wlasnie takie impulsy, ktore sprawiaja, ze otwieram sie kolejny raz i mam nadzieje,
ze odkryje jezeli nie nowe swiaty to nowe drogi. Ten stan zawieszenia spowodowany
byl rowniez tym, ze chyba troche paralizowalo mnie to, iz krece sie w fotograficznym
kolku. Dotyczy to tak samych zdjec jak i ich obrobki.
Od fotoreportazy odeszlam wlasciwie zaczynajac tego bloga, bo tyle juz ich zamiescilam
w poprzednich latach i teraz czulam pustke.
Zobaczymy, co sie nowego wydarzy, ale zapewnilam sobie material do nauki i teraz wiem,
gdzie bede spedzac wolny czas :-)
Zaleta jest nowy powiew, ryzykiem to, ze moze to byc tez stroma droga pod gore.
No coz, schodami w gore, schodami w dol...







sobota, 10 sierpnia 2013

Po powrocie...




Wszystko co mile szybko sie konczy...
Nasz wyjazd tez doszedl konca i musze stwierdzic, ze byl to udany tydzien, pod
kazdym zreszta wzgledem. Spotkalam sie z przyjaciolka, ktora widzialam ostatni
raz trzynascie lat temu i troche mialam obaw jak to po takiej dlugiej przerwie
bedzie, ale wszystko bylo tak, jakbysmy sie wczoraj rozstaly.
Bardzo sie tym faktem ucieszylam i zapowiedzialysmy sobie, ze na nastepne spotkanie
nie bedziemy juz czekac trzynascie lat.

Dzisiaj odkrylam, ze te problemy z blogiem to nie blogowe problemy a komputerowe.
Jakis czort siedzi w drugim komputerze i skutecznie blokuje blogowe poczynania.
Tutaj odwoluje to, co napisalam ostatnim razem. Przepraszam Was Blogi!!!

Po przyjezdzie musialam zobaczyc szybko, jak tam moje zdjecia i chociaz widzialam
tylko czesc - jedno z nich (jeszcze cieple bo z wczoraj!) zamieszczam ponizej.

Ten tydzien dobrze mi zrobil, bylo tak jakos... beztrosko i przyjemnie.
Szwajcaria jest mi juz dosc dobrze znana (oprocz francuskiej czesci) i chetnie wracam
w te wszystkie miejsca. Natura jest zachwycajaca i przyznac trzeba, ze Szwajcarzy
wzorowo dbaja o swoj kraj, ktory na pewno bezproblemowy nie jest.
Przywiozlam troche zdjec i sporbuje je w jakis rozsadny sposob posortowac a to
pewnie chwile potrwa.

Mam nadzieje, ze upaly juz minely na dobre, chociaz cos mi sie o uszy obilo, ze ma
byc jeszcze cieplo. Lato w koncu jeszcze trwa i trzeba sie tym cieszyc...







sobota, 3 sierpnia 2013

Przed wyjazdem...




Przeminelo troche czasu i znowu jestem w obliczu wyjazdu.
Upal - jak wszedzie - jest nieprzytomny i tak ma byc w nastepnych dniach.
Mimo tego mam nadzieje, ze to bedzie przyjemny tydzien a juz na pewno
tydzien spedzony w starych katach, jedziemy bowiem, setny raz chyba, do
Szwajcarii. To samo miejsce, to samo mieszkanie a wiec w tym miejscu
niespodzianek nie bedzie.
Jedyne, co mnie irytuje przed wyjazdem to zmora pakowania. Chyba coraz
mniej mam do tego zapalu, ale to zlo konieczne.
Wczoraj, zamiast juz skladac ciuchy na kupke, rozgryzalam nowe fotograficzne
mozliwosci, tak jakby nie moglo to poczekac.
Ponizej mialam zamiar pokazac probke tych poczynan, ale ten blog tez ma od
czasu do czasu chwile niemocy i ladowanie zdjec jest niemozliwe.
A wiec innym razem.
Skoro juz o niemocy pisze to musze tez i o wlasnej bezradnosci. Ostatnio
sciagnelam sobie dwa programy i od tego czasu cos sie z moim komputerem dzieje,
robi co chce i w niejasnym dla mnie rytmie. I co tu Nortony jak i tak sie jakies
talatajstwo dostaje do komputera bez naszej woli i wiedzy?
Nie narzekam juz.
W koncu stoje w obliczu wyjazdu i to jest w tej chwili najwazniejsze.
Za oknem zarowa, ale pogoda jeszcze nigdy nikogo tak na sto procent nie
potrafila zadowolic.
Teraz zegnam sie juz i odezwe sie po powrocie!
Trzymajcie sie dzielnie w tych upalach!

PS
Zdjecie udalo mi sie jednak zaladowac, przy okazji odkrylam, ze ta blogowa niemoc
dotyczy tylko jednego komputera, z tego wydaje sie byc wszystko ok.










niedziela, 21 lipca 2013

Z opóźnionym zapłonem...





W koncu przyszedl czas odezwac sie po urlopie. Ja mam troche opozniony zaplon
(w porownaniu z Vi), ale jednak zmobilizowalam sie do pisania i to juz cos!

A wszystko zaczelo sie od...
No tak, tutaj musze sie przyznac, ze kocham knuc plany i robic niespodzianki. Dlatego juz
w zimie wymyslilismy ze Slubnym, ze w lipcu pojedziemy z Vinniczkiem nad morze.
Ja tam moze specjalnie zdyscyplinowana nie jestem, ale w tej sprawie bylam konsekwentna
na sto procent i o tym pomysle Vinniczek dowiedzial sie.... tutaj, zaraz po przyjezdzie!
Ja wiem, ze Ona nie lubi morza, ale Morze Polnocne jest naprawde inne jak Baltyk i dlatego
bylam spokojna, ze nie zacznie sie buntowac. W koncu nawet nie kazalam zabrac Jej stroju kapielowego a zatem jasne bylo, ze nie bedzie lezakowania na plazy.
I tak sie tez stalo.

Vinniczek przyjechal obladowany kilogramami slodkosci i litrami Nalewki Babuni
(polecam, rzadko pyszna). W dniu Jej przyjazdu byly urodziny, tak Vinniczkowe jak
i mojego Slubnego. Poszlismy wiec do knajpy na kolacje i taki byl nasz start w wakacje.

Wynajety przez nas domek byl nie tylko nowy, ale wyjatkowo funkcjonalnie urzadzony
(dwie sypialnie, dwie lazienki, pokoj stolowy i piekna kuchnia) a do tego gustownie
wyposazony. Do tego nalezal rozlegly ogrod, bardzo zadbany i obsadzony kwiatami.
Tym spsobem humory byly od samego poczatku dobre.
 
Tym razem postanowilam nie robic tylu zdjec co w czasie poprzednich urlopow.
Nie wiem sama dlaczego, ale juz mi sie nie chce robic reprotazy. Zainteresowanie moimi
blogami trzyma sie w dosc skromnych granicach a wiec dla siebie samej reportazowac
nie bede. Tutaj Vinniczek jest niezastapiony, ona juz zaczela pieknie opowiadac
(i ilustrowac zdjeciami) nasze wakacyjne przezycia.

Kazdego dnia bylo cos zaplanowane i nie bylo ani jednego dnia, kiedy by to bylo nudno.
Tutaj jeszcze raz odsylam do Vinniczkowej Szafy, tam beda detale tych wypraw.
Pogoda nas rozpieszczala, z wyjatkiem jednego dnia bylo bardzo cieplo i slonecznie,
co na Polnocy wcale oczywiste nie jest, nawet latem.
Tak poza tym w ogrodzie mielismy kosz plazowy, ktory chronil przed wieczornym
chlodkiem. Tutaj musze sie przyznac, ze zrobilismy zakupy "na wieczor" czyli rozliczne
flaszki z roznymi koktajlami i innymi slodko-babelkowo-alkoholowymi napitkami,
ktore pieknie konczyly kolejne wieczory.
Zdjecie ponizej pokazuje takie wlasnie zakonczenie dnia...

Przyznac sie musze, ze nie jestem rybolubna, ale knujac wakacyjne plany postanowilam,
ze bedziemy jesc ryby do oporu. I tak tez sie stalo. Vinniczek bardzo sie cieszyl, moj Slubny
tez  (bo w mojej kuchni ryba to rzadkosc) no i palaszowalismy wszystko od sledzi przez fladry, dorsze, lososie, makrele i inne wegorze.
Ukoronowaniem tegoz byla pozegnalna kolacja w restauracji, gdzie akurat tego dnia byl
"Morski wieczor". Bylo sto roznych ryb w stu roznych postaciach i nawet Vinniczek, ktory
normalnie niewiele je, tym razem pare razy obracal z talerzem :-). Acha, jeszcze cos.
Ona jest na ogol uparta w wielu sprawach i takie tam rozne "robaki morskie" i inne gady powodowaly w przedbiegach marszczenie nosa i miny pelne powatpiewajacej niecheci.
Trzeba Ja teraz zapytac co ona na ten temat, szczegolnie na temat zupy krabowej :-)))).

Czas szybko minal i trzeba bylo wracac. Zabralismy ze soba tysiace pieknych widokow,
duzo dobrych wrazen i smakow oraz duzo (vinniczkowych) zdjec.
Ja od czasu do czasu tez pewnie jakies zdjecie zamieszcze, ale reprotazy, jak juz
powiedzialam, nie bedzie.

W przedostatni dzien bylismy tutaj na wycieczce w zamku, ktory od dwudziestu czterech
generacji jest w rekach tej samej rodziny, spokrewnionej z angielska rodzina krolewska...
Gdybysmy byli tam cztery tygodnie wczesniej to mielibysmy (teoretycznie) zobaczyc
z daleka przebywajacego wlasnie z wizyta ksiecia Karola...

No i to by bylo na tyle.
Mam nadzieje, ze w krotkich slowach udalo mi sie zdac sprawozdanie z tych wakacji, ktore
pozostana nam w pamieci jako bardzo udane i to od samego poczatku do samego konca.
Dziekuje Ci Vinniczku za Twoj wklad w calosc :-)))






A czasami rano nucilysmy sobie szubi dubi duuu....


poniedziałek, 1 lipca 2013

Powroty...




Wrocilam...
Widac z czasem podroze bywaja coraz bardziej meczace, tak wlasnie te podroz odebralam.
Najwazniejsze jednak, ze tam bylam, to wynagradza wszelkie zmeczenie.
Mama w stosunkowo dobrej formie i moglysmy (prawie) normalnie rozmawiac.
Na moj pobyt w kraju mialam niespecjalnie letnia pogode, ale tym razem nie bede narzekac.
W pewnym sensie bylo to dla mnie wygodne, chociaz wiem, ze to egoistyczny punkt widzenia.

W czasie mojego pobytu spotkalam sie z przyjaciolmi i byl to bardzo jasny promien slonca.
Znamy sie juz tyle lat (ho, ho... albo i wiecej) i ciagle chce nam sie spotykac, ciagle jest wiele
tematow, ciagle jest niedosyt rozmow. Ciesze sie juz perspektywa nastepnego spotkania.

W kraju nagrzeszylam bardzo, bo objadalam sie wszystkim, czego tutaj nie jem (frytki,
nalesniki, pierogi z owocami) i moja waga bardzo szybko pokazala na mnie palcem.
Ale jak tu sie odchudzac, kiedy to Vinniczek przyjezdza i z gory jej zapowiedzialam, ze bedziemy
jesc ryby pod wszelkimi postaciami?!

W czasie mojego pobytu grasowalam rowniez po cukierni (tym razem  byly to zakupy nie dla mnie),
przy okazji jednak sprobowalam ciasta o imieniu "Izabella" (z blachy, murzynek pomieszany
z ciastem cytrynowym i serem w regularnych odstepach). Wydalo mi sie bardzo dobre,
probowalam znalezc przepis przez internet, ale skonczylo sie na niczym. Czy ktos zna to ciasto?
Albo ciasto o takim skladzie, ale pod inna nazwa??? Wdzieczna bede za odzew.

Po powrocie do domu czekala na mnie nasza kociarnia, ktora coraz bardziej sie zzywa, nie
tylko z nami, ale ze soba tez w pewnym stopniu.
Od dawna nie robie zadnych zdjec, poza kocimi... Te sa tez ozdoba dzisiejszego postu.
Moze Vinniczek zmobilizuje mnie do chwytania w kadr innych motywow...

Na razie to by bylo juz wszystko.
Pozdrawiam tych, ktorzy tu jeszcze zagladaja...
Milo, ze mnie nie porzuciliscie mimo mojego milczenia.
Do nastepnego razu!!!!!!!!

















Gruby to dziecko slonca...






niedziela, 23 czerwca 2013

Przed wyjazdem...




Popularnosc moich blogow rzuca mnie na kolana....
Ale nic to dziwnego, kto milczenie sieje, ten milczenie zbiera.
A ja nie potrafie pisac na akord, ani swoich wlasnych postow, ani komentarzy.
No trudno, niech to bedzie blog dla mnie samej, w koncu pamietniki pisalo sie tez
kiedys i to do szuflady.

Za godzine wyruszam z domu, czeka mnie kolejny wyjazd do Mamy.
Za kazdym razem czuje sie na zapas zmeczona sama podroza, ale poniewaz nie jest
to pierwszy raz to powinnam sie juz przyzwyczaic, ze trzeba sie pare godzin pomeczyc.
Na moj pobyt w Polsce ma byc raczej umiarkowana (w dol) pogoda, ale nawet mi to
nie przeszkadza, zawsze to lepsze od wscieklych upalow.

Moje kocie "dziewczynki" robia sie coraz bardziej przytulne i cieszy mnie to bardzo.
Mam nadzieje, ze juz sie czuja w swoim wlasnym domu.

No i to by bylo na tyle... Po powrocie napisze znowu.... Chyba...












niedziela, 16 czerwca 2013

Normalny kociokwik...




Nie chce zawezac tego bloga tylko do kocich spraw, ale tak to juz jest, kiedy dzieje sie cos nowego.
Nasze Panny rozwinely sie troche w strone pokojowych stosunkow z Grubeuszem. Dusia poleguje na tej samej co on kanapie, Niunia w dalszym ciagu troche fuczy, ale obchodzi go mniejszym kolem.
Grubeusz czuje sie w roli Babskiego Krola dosc normalnie, to znaczy - jak to wladca - jest "ponad".
Niunia jest sklonna do pieszczot, ale mimo tego musi miec na to ochote.
Dusia jest jeszcze bardzo dzika w swoich kreacjach i w trakcie glaskania reaguje czesto zebami i pazurami. Irytujace to dla nas bardzo, bo po doswiadczeniach z Grubeuszem i Pietrkiem jest to dla nas obce i przykre.
Ale jak to moj Slubny mowi - Dusia spedzila pol zycia w wiezieniu i to trzeba wziac pod uwage.
Tak poza tym zapowiadane sa upaly i oczywiscie jest pretekst do narzekania, ze mnie to czlowiek lubiacy pogodowa rownowage, bez zadnych tam wyskokow w jedna lub druga strone. Ale jak to sie mowi, cale szczescie, ze pogoda sie zmienia, tym sposobem mozna sobie spokojnie ponarzekac.
I tym meteorologicznym akcentem zakoncze dzisiejsza pisanine.
Nastepnym razem na inne tematy :-)






















czwartek, 13 czerwca 2013

Kocie nowosci....




Nie pisalam kilka dni, ale tak sie jakos zlozylo...
Oprocz kocich spraw mam pare innych na glowie i tym sposobem krotka cisza.
Dziewczynki coraz bardziej pokazuja, ze sie tutaj zaalkimatyzowaly. Raczej nie ma
chowania sie po katach a za to jest wiele momentow, kiedy panuje harmonia.
Troche jeszcze fizycznych odleglosci w tej harmonii, ale fuczenie zredukowane tylko do
Niuni, ktora probuje pokazac Grubeuszowi, ze to ona jest szefowa. Nic z tego...
Grubus najwyrazniej ignoruje fuczenie i zachowuje sie z godnoscia nalezna krolowi.
Tak poza tym pogoda sie wyglupia, ale mimo tego koty hulaja po balkonie.
Dzisiaj trzy nowe zdjecia, prawie cieple jeszcze :-)
No to do nastepnego wydania "nowosci"!!!






Dusia









niedziela, 2 czerwca 2013

Kwiatkowo-kotkowo (2)...




Czas zaprezentowac Dusie, ktora tez lubi kwiatki :-)
Dusia jest starsza od Niuni o rok i o rok dluzej spedzila w schronisku. Wyobrazacie sobie, co to
tak naprawde znaczy?! Ona tam spedzila polowe swojego zycia!!!!!
Nie ukrywam, ze ten fakt spowodowal, ze bez specjalnych watpliwosci zdecydowalismy
sie zabrac ja stamtad!
Dusia jest inna jak Niunia; jest bardziej niezalezna i chociaz odbiera swoja porcje pieszczot, to ona
na ogol decyduje, kiedy sie z nia ma kontakt, kiedy nie...
Ja chyba mam mniej wyczucia od Kociego Taty, bo od czasu do czasu kasuje jakies zadrapanie.
Niunie moge mietolic bez konca i to bez takich niebezpieczenstw.
Pogoda dzisiaj jest nawet sloneczna, ale tak ogolnie te wieczne deszcze i zimno nie sa dobrym
czynnikiem dla zdrowia i nastroju. No trudno, nie zawsze moze byc pogodnie, ale trzeba i takie
dni przyjmowac z pewna dawka humoru i bodaj powygladac sobie za okno...








sobota, 1 czerwca 2013

Kwiatkowo-kotkowo...




Nie mamy cos szczescia do pogody, dlatego "podpieram sie" kwiatkami doniczkowymi, bo bodaj te kwitna z pelna radoscia!
Nasze nowe kicie rozwijaja sie bardzo pozytywnie, nie sadzilam, ze sie tak szybko beda ze wszystkim oswajac, ale tlumacze to po swojemu - one sie ciesza, ze tutaj sa :-)
Na zdjeciu ponizej Niunia, slodkie stworzonko, ktore jednak potrafi czasami pokazac pazurki pozostalym kocim mieszkancom, jak to sie mowi w kwestii jedzenia nie da sobie "w kasze dmuchac".
Ma zaskakujaco podobne zachowania do Pietrkowych i tu mi sie oczywiscie serce topi...
Naszego Malenkiego bardzo nam brakuje...
Niunia ma ca. 3 lata i z tych trzech lat jeden rok spedzila w schronisku.
Mysle, ze to wystarczajaco dlugo, dlatego ciesze sie tak bardzo, ze ja stamtad zabralismy.
Jutro kolejna kocia relacja. Nowe czlonkinie rodziny bardzo mnie zajmuja :-)












czwartek, 30 maja 2013

Czas zmian...




Sugerowalam ostatnio cos, co chce teraz ubrac w slowa...
Po smierci Pietrusia doszlismy do wniosku, ze nasza rola w Jego zyciu dobiegla konca.
Teraz czas zrobic cos dobrego dla innego kociego serca.
Pietrek w kocim niebie mruczal z zadowolenia slyszac o naszych planach.
W koncu on tez przeszedl rozne koleje losu, ze schroniskiem lacznie...
No i stalo sie!
Najpierw zajrzalam internetowo do okolicznych schronisk a pozniej wybralismy sie
tam osobiscie. Kotow bylo duzo, roznych wiekowo i pod katem wygladu.
Byly piekne egzemplarze, ale... Z internetu wiedzielismy, ze sa dwie kotki, ktorych
do tej pory nikt nie chcial. Obie czarne... No coz, nikt nie jest przesadny, ale na wszelki
wypadek takie egzemplarze niosace pecha (?!) pozostawia sie na boku, jednak...
I to wlasnie sprawilo, ze podjelismy szybka decyzje - te koty sa NASZE.
Zabralismy je ze schroniska, sa u nas juz pare dni i prawde mowiac balismy sie
wojen z Grubeuszem, balismy sie, ze beda dzikie, balismy sie wszystkiego i o wszystko!
Na razie jednak wszystko rozwija sie bardzo pozytywnie i mam nadzieje, ze nie bedziemy
zalowac tej decyzji. Jedyna rzecz na minus to fakt, ze trudno je od siebie odroznic
na odleglosc dwoch krokow i poza tym fotografowanie nie bedzie teraz latwe...
Ale to widac na ponizszym zdjeciu :-)


  
 

Nasze dziewczynki - Dusia i Niunia




sobota, 25 maja 2013

Kwiatowo...




Pierwszy raz od kiedy w ogole bloguje (a jest to juz pare ladnych lat), nie moglam zabrac sie
do konsekwentnego pisania. Pierwszy tez raz nie wyruszylam ani razu (sic!!!) na
wiosenno-fotograficzne polowania. Nie wiem, co jest do konca przyczyna, ale widac
jestem w tym roku jak pogoda czyli niespecjalnie radosna.
Dlatego tez dzisiejszy post zdobi kwitnace wprawdzie zdjecie, ale nie majace z wiosna
tak naprawde nic wspolnego.

W czasie moje blogowej przerwy bylam dwa razy w Polsce. To sa za kazdym razem trudne
wyjazdy, bo czuje sie taka zupelnie bezradna. Mama jest w takim stanie, ze nie mozna
oczekiwac zadnej znaczacej poprawy, ale ciesze sie zawsze jak widze lepsza jak zwykle
forme, dotyczy to tez naszych czestych rozmow telefonicznych.
Wkrotce wybieram sie znowu, mam nadzieje, ze spedzimy ze soba kilka dobrych chwil.

W styczniu pisalam, ze Pietrek zaczal duzo spac... To byl poczatek jego choroby, ale nie
przypuszczalismy, ze to tak szybko i tak powaznie sie potoczy. Diagnoza byla szokiem
i nie moglismy uwierzyc, ze nie mozna mu pomoc... Wierze, ze nasz Pietrus gdzies tam z gory
patrzy na nas i cieszy sie, ze bylo nam dane przezyc wspolnie kilka lat.
Grubeusz i Pietrek to schroniskowe koty, ktore wdziecznie zareagowaly na to, ze dalismy
im nowy dom. Mysle, ze dla Pietrka nie mozemy nic zrobic, ale schroniska sa nadal
pelne zwierzat, spragnionych domu i takiej zwyklej milosci na codzien.
Ale na ten temat nastepnym razem.

Teraz sprobuje zajrzec do Waszych blogow, bo od miesiecy nie patrzylam, co sie w nich dzieje.
Przy okazji ostatniego postu wlaczylam pierwszy raz od miesiecy duzy komputer i okazalo sie,
ze zapomnialam, co i jak sie wlacza, o haslach nie wspomne...
Nic to, sprobuje nie tyle nadgonic stracony czas co nie tracic go w dalszym ciagu.
Pozdrawiam Was serdecznie...








piątek, 17 maja 2013

Nasz Pietruś...





... wyruszył po ciężkiej chorobie w swoją najdalszą podróż.
Jesteśmy wdzięczni za wszystkie wspólne lata.
Śpij spokojnie Nasz Maleńki...








piątek, 25 stycznia 2013

Sen zimowy...




Nie wiem, co sie dzieje, ale nie moge sie wziac do zadnego rozsadnego dzialania.
Zapadlam w sen zimowy z ktorego trudno mi sie dobudzic.
A tu jednak zycie plynie i trzeba stac w pionie a nie fruwac w przestworzach zimowych majaczen.
Kupuje regularnie tulipany, zakwitly mi hiacynty a wiec cos sie dzieje, cos calkiem wiosennego...

Mimo tego troski nie czekaja na nic, pojawiaja sie na biezaco. Mojej Mamie nie pomagaja zadne
lekarstwa, jest w zlej formie i martwie sie tym kazdego dnia.
Dlatego tez wkrotce znowu ruszam w podroz, mam zamiar spedzic z Mama kilka dni. Nie wiem, na
ile ucieszy Ja moj pobyt, ale mam nadzieje, ze Jej serce uciszyszy sie nieco, bo w tej chwili
skolatane bardzo i jeszcze bardziej samotne... Dlaczego koncowka zycia musi byc taka trudna?

Za oknem snieg i az trudno uwierzyc, ze ktoregos dnia wszystko znowu sie zazieleni a mieszkancy
"naszej" lipy znowu beda dawac koncerty... Tesknie do ciepla, slonca i kwiatow....









poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zimowo...




Nie da sie ukryc.... Zimowo sie zrobilo!
Mnie tez dopadl jakis zimowy sen, zupelnie przestalam zajmowac sie zdjeciami i do wczoraj mialam na swoich kartach zdjecia  jeszcze z jarmarkow. Teraz juz prawie wszystko zgralam, zostala mi jeszcze jedna karta i mam nadzieje, ze znowu odkryje serce i wole do pisania i fotografowania.
Koty tez wiecej spia, z Pietrka zrobilo sie nagle spokojne kocie, ktore sobie spi cale dnie. Zaskoczona jestem, bo taka ceche trudno mi bylo do tej pory u niego zaobserwowac.
Jutro postaram sie cos wiecej napisac, dzisiaj tylko zieeeeeeeeeeeeeeeeeeewam caly dzien i patrze jak to tez swiat wyglada przez moj balkon...