niedziela, 21 lipca 2013

Z opóźnionym zapłonem...





W koncu przyszedl czas odezwac sie po urlopie. Ja mam troche opozniony zaplon
(w porownaniu z Vi), ale jednak zmobilizowalam sie do pisania i to juz cos!

A wszystko zaczelo sie od...
No tak, tutaj musze sie przyznac, ze kocham knuc plany i robic niespodzianki. Dlatego juz
w zimie wymyslilismy ze Slubnym, ze w lipcu pojedziemy z Vinniczkiem nad morze.
Ja tam moze specjalnie zdyscyplinowana nie jestem, ale w tej sprawie bylam konsekwentna
na sto procent i o tym pomysle Vinniczek dowiedzial sie.... tutaj, zaraz po przyjezdzie!
Ja wiem, ze Ona nie lubi morza, ale Morze Polnocne jest naprawde inne jak Baltyk i dlatego
bylam spokojna, ze nie zacznie sie buntowac. W koncu nawet nie kazalam zabrac Jej stroju kapielowego a zatem jasne bylo, ze nie bedzie lezakowania na plazy.
I tak sie tez stalo.

Vinniczek przyjechal obladowany kilogramami slodkosci i litrami Nalewki Babuni
(polecam, rzadko pyszna). W dniu Jej przyjazdu byly urodziny, tak Vinniczkowe jak
i mojego Slubnego. Poszlismy wiec do knajpy na kolacje i taki byl nasz start w wakacje.

Wynajety przez nas domek byl nie tylko nowy, ale wyjatkowo funkcjonalnie urzadzony
(dwie sypialnie, dwie lazienki, pokoj stolowy i piekna kuchnia) a do tego gustownie
wyposazony. Do tego nalezal rozlegly ogrod, bardzo zadbany i obsadzony kwiatami.
Tym spsobem humory byly od samego poczatku dobre.
 
Tym razem postanowilam nie robic tylu zdjec co w czasie poprzednich urlopow.
Nie wiem sama dlaczego, ale juz mi sie nie chce robic reprotazy. Zainteresowanie moimi
blogami trzyma sie w dosc skromnych granicach a wiec dla siebie samej reportazowac
nie bede. Tutaj Vinniczek jest niezastapiony, ona juz zaczela pieknie opowiadac
(i ilustrowac zdjeciami) nasze wakacyjne przezycia.

Kazdego dnia bylo cos zaplanowane i nie bylo ani jednego dnia, kiedy by to bylo nudno.
Tutaj jeszcze raz odsylam do Vinniczkowej Szafy, tam beda detale tych wypraw.
Pogoda nas rozpieszczala, z wyjatkiem jednego dnia bylo bardzo cieplo i slonecznie,
co na Polnocy wcale oczywiste nie jest, nawet latem.
Tak poza tym w ogrodzie mielismy kosz plazowy, ktory chronil przed wieczornym
chlodkiem. Tutaj musze sie przyznac, ze zrobilismy zakupy "na wieczor" czyli rozliczne
flaszki z roznymi koktajlami i innymi slodko-babelkowo-alkoholowymi napitkami,
ktore pieknie konczyly kolejne wieczory.
Zdjecie ponizej pokazuje takie wlasnie zakonczenie dnia...

Przyznac sie musze, ze nie jestem rybolubna, ale knujac wakacyjne plany postanowilam,
ze bedziemy jesc ryby do oporu. I tak tez sie stalo. Vinniczek bardzo sie cieszyl, moj Slubny
tez  (bo w mojej kuchni ryba to rzadkosc) no i palaszowalismy wszystko od sledzi przez fladry, dorsze, lososie, makrele i inne wegorze.
Ukoronowaniem tegoz byla pozegnalna kolacja w restauracji, gdzie akurat tego dnia byl
"Morski wieczor". Bylo sto roznych ryb w stu roznych postaciach i nawet Vinniczek, ktory
normalnie niewiele je, tym razem pare razy obracal z talerzem :-). Acha, jeszcze cos.
Ona jest na ogol uparta w wielu sprawach i takie tam rozne "robaki morskie" i inne gady powodowaly w przedbiegach marszczenie nosa i miny pelne powatpiewajacej niecheci.
Trzeba Ja teraz zapytac co ona na ten temat, szczegolnie na temat zupy krabowej :-)))).

Czas szybko minal i trzeba bylo wracac. Zabralismy ze soba tysiace pieknych widokow,
duzo dobrych wrazen i smakow oraz duzo (vinniczkowych) zdjec.
Ja od czasu do czasu tez pewnie jakies zdjecie zamieszcze, ale reprotazy, jak juz
powiedzialam, nie bedzie.

W przedostatni dzien bylismy tutaj na wycieczce w zamku, ktory od dwudziestu czterech
generacji jest w rekach tej samej rodziny, spokrewnionej z angielska rodzina krolewska...
Gdybysmy byli tam cztery tygodnie wczesniej to mielibysmy (teoretycznie) zobaczyc
z daleka przebywajacego wlasnie z wizyta ksiecia Karola...

No i to by bylo na tyle.
Mam nadzieje, ze w krotkich slowach udalo mi sie zdac sprawozdanie z tych wakacji, ktore
pozostana nam w pamieci jako bardzo udane i to od samego poczatku do samego konca.
Dziekuje Ci Vinniczku za Twoj wklad w calosc :-)))






A czasami rano nucilysmy sobie szubi dubi duuu....


poniedziałek, 1 lipca 2013

Powroty...




Wrocilam...
Widac z czasem podroze bywaja coraz bardziej meczace, tak wlasnie te podroz odebralam.
Najwazniejsze jednak, ze tam bylam, to wynagradza wszelkie zmeczenie.
Mama w stosunkowo dobrej formie i moglysmy (prawie) normalnie rozmawiac.
Na moj pobyt w kraju mialam niespecjalnie letnia pogode, ale tym razem nie bede narzekac.
W pewnym sensie bylo to dla mnie wygodne, chociaz wiem, ze to egoistyczny punkt widzenia.

W czasie mojego pobytu spotkalam sie z przyjaciolmi i byl to bardzo jasny promien slonca.
Znamy sie juz tyle lat (ho, ho... albo i wiecej) i ciagle chce nam sie spotykac, ciagle jest wiele
tematow, ciagle jest niedosyt rozmow. Ciesze sie juz perspektywa nastepnego spotkania.

W kraju nagrzeszylam bardzo, bo objadalam sie wszystkim, czego tutaj nie jem (frytki,
nalesniki, pierogi z owocami) i moja waga bardzo szybko pokazala na mnie palcem.
Ale jak tu sie odchudzac, kiedy to Vinniczek przyjezdza i z gory jej zapowiedzialam, ze bedziemy
jesc ryby pod wszelkimi postaciami?!

W czasie mojego pobytu grasowalam rowniez po cukierni (tym razem  byly to zakupy nie dla mnie),
przy okazji jednak sprobowalam ciasta o imieniu "Izabella" (z blachy, murzynek pomieszany
z ciastem cytrynowym i serem w regularnych odstepach). Wydalo mi sie bardzo dobre,
probowalam znalezc przepis przez internet, ale skonczylo sie na niczym. Czy ktos zna to ciasto?
Albo ciasto o takim skladzie, ale pod inna nazwa??? Wdzieczna bede za odzew.

Po powrocie do domu czekala na mnie nasza kociarnia, ktora coraz bardziej sie zzywa, nie
tylko z nami, ale ze soba tez w pewnym stopniu.
Od dawna nie robie zadnych zdjec, poza kocimi... Te sa tez ozdoba dzisiejszego postu.
Moze Vinniczek zmobilizuje mnie do chwytania w kadr innych motywow...

Na razie to by bylo juz wszystko.
Pozdrawiam tych, ktorzy tu jeszcze zagladaja...
Milo, ze mnie nie porzuciliscie mimo mojego milczenia.
Do nastepnego razu!!!!!!!!

















Gruby to dziecko slonca...