czwartek, 4 września 2014

Przy filzance kawy...

 
 
 
 
 
 
 
 
Ufffffffffffff............ Czas swistnal mi kolo nosa niczym ekspres miedzynarodowy...
Wrocilam juz jakas chwile temu i nie moglam za nic zabrac sie za pisanie - spietrzylo sie troche obowiazkow i stad to milczenie, niejako tradycyjne u mnie.
Ale porozmawiajmy... Spokojnie i przy filizance kawy :-).
 
Moja podroz przebiegla pod kazdym wzgledem planowo a zatem nie bylo z tego tytulu zadnych stresow. Lecielismy z Frankfurtu nad Menem do Johannesburga, podroz trwala bez mala
11 godzin czyli mozna bylo to przetrzymac, tym bardziej, ze lecielismy Airbusem 380.
Bylo nawet miejsce dla moich dlugich nog i tym sposobem przyznaje sie, ze podroz w
obie strony przespalam.
 
Sam pobyt w RPA trudno ujac w dwoch slowach, bylo duzo do ogladania. Moze zaznacze
tylko, ze tam byla w tym czasie zima jeszcze a wiec temperatury kolo 20°C co niekoniecznie
oznacza upaly. Moje letnie ciuchy pozostaly w wiekszej czesci nierozpakowane, ale taka
temperatura byla przyjemna w czasie rozlicznych wycieczek. A widzielismy duzo...
Z oceanem lacznie.
Tyle wrazen, ze nie wiem, o czym napisac! Zdjecia byly robione, ale mniej niz sie
spodziewalam, na starosc zaczynam sie chyba bardziej koncentrowac na ogladaniu jak
na strzelaniu fotek. Ale cos tam przywiozlam i na pewno cos z czasem pokaze, co nie znaczy,
ze beda fotoreportaze, te juz poza mna.
 
RPA widzialam pierwszy raz wiele lat temu i przyznac trzeba, ze duzo sie zmienilo, rowniez
obraz ulic(y), ale to nic dziwnego po tych wszystkich zmianach politycznych, ktore leza juz
jakis czas w przeszlosci. Z banknotow usmiecha sie Mandela, za czasow mojego pierwszego
pobytu tam byl jeszcze uwieziony... Caly swiat sie zreszta w tym czasie zmienil...
 
W czasie mojej wyprawy bylo sporo wycieczek, byl park malp, byl "lwi park", bylo safari,
byla wycieczka po rzece pelnej hipoptamow i krokodyli, bylo akwarium, bylo delfinarium,
byly pokazy foczych sztuk, byly zakupy (ciuchowe), to z tej okazji byly zrobione dzisiaj prezentowane zdjecia - to uchwycona przerwa w grzebaniu po wieszakach :-).  Bylismy nad
oceanem i chociaz bylo raczej chlodno byly kapiele i "nurkowanie", no i cos, czego nie mozna pominac - gory pysznego jedzenia. Ja mialam pewien dylemat, bo bylo glownie
mieso od rana do wieczora, ale za to takiej jakosci, ze nawet nie specjalnie sie wzdrygalam.
Teraz moja waga jeczy co rano, bo te kulinarne szalenstwa nie pozostaly bez konsekwencji,
ale w zyciu zawsze jest cos za cos :-).
 
Nasi gospodarze - moj brat z zona, byli cudowni, serdeczniejszego goszczenia nie mozna sobie wyobrazic!
Dziekujemy IM za ten czas pelen atrakcji, za serce i za to, bylo po prostu pieknie!!!
 
Przy pozegnaniach powstal pomysl wzajemnych odwiedzin, tym razem letnich - tak ich podroz
do nas w czasie naszego lata jak i nasza ponowna wizyta, tym razem w czasie ich lata....
Nie ukrywam, ze bolesnie brakowalo mi kwiatow i w ogole zieleni, to trzeba bedzie nadrobic!
 
Moja krotka relacja z pobytu w Afryce dobiega konca, pozniej beda detale :-)
 
Pozdrawiam Was serdecznie!!!!!!